31 października 2013

Październikowe denko i nie tylko.

Cześć dziewczyny! : ) 

Kolejny miesiąc już za nami, tak więc czas opróżnić torbę z pustych opakowań. W tym miesiącu było tego dość sporo z czego jestem bardzo zadowolona, i z jeszcze większą radością mogłam zacząć uszczuplać moje zapasy : ) W październikowym denku dominuję pielęgnacja, ale to już nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. 

Szampon do włosów chroniący skórę głowy z Dermedic- świetny szampon, który zużyłam do zmywania olei w tej kwestii spisał się genialne. Dobrze oczyszczał włosy i skórę głowy, a jeszcze lepiej się pienił. Zapach również bardzo przyjemny. Jak najbardziej na plus. 
Krem dotleniający, intensywnie nawilżający od Eveline- jego recenzję znajdziecie tutaj  wreszcie udało mi się go zużyć, na pewno do niego więcej nie wrócę. 
Zmywacz do paznokci Donegal- okropnie śmierdział i z wielką radością go zużyłam. Nigdy więcej! 
Podkład Affinitone od Maybelline- pomimo swojej mega rzadkiej konsystencji uwielbiam go i jak na razie jest to mój najlepszy podkład. Krycie idealnie, trwałość również. Z wielkim bólem serca musiałam się z nim rozstać, jednak na pewno zakupię kolejne opakowanie : ) 
Naturalny puder transparentny od Jadwigi- pisałam o nim tutaj .
Krem aktywny Bioderma sebium, próbka- ładny zapach, dobrze się rozprowadzał, efekt matu bardzo krótkotrwały. 
Żel ze świetlikiem i babką lancetowatą od Flos Leku- recenzja tutaj  .
Woda perfumowana Pur Blanca- bardzo lubię ten zapach, jednak zużyłam go w ekspresowym tempie. Na pewno kiedyś znowu do niego wrócę : ) 
Antyperspirant w sprayu z Biedronki- według mnie jest łudząco podobny do Garniera o którym pisałam tutaj. Działanie jest identyczne, różni je jedynie zapach i co najważniejsze cena. Poszukiwania czegoś sensownego trwają dalej : ) 

Oprócz kosmetyków powyższych zużyłam również dwa żele Balea, o których pisałam tutaj oraz tutaj, ostatnie już opakowanie chusteczek do demakijażu od Alterry, oraz lidlowe płatki kosmetyczne, które nie załapały się do zdjęcia : ) 

Podsumowując, jestem bardzo zadowolona i mam nadzieję że kolejny miesiąc będzie również owocny.
Koniecznie pochwalcie się jak Wasze zużycia : ) 

Tak na marginesie, chciałam Wam pokazać co udało mi się dzisiaj zmalować. Jestem totalnym laikiem jeśli chodzi o wszelakiego rodzaju cieniowanie, rozcieranie czy zwyczajną prostą krechę. Staram się jak mogę i codziennie trenuję. Jak myślicie, moje starania zmierzają w dobrym kierunku ? : ) 

Dodatkowo chciałam Wam powiedzieć że zdjęcie wykonałam dosłownie przed chwilą ( na szybko, mało wyraźne) za sprawą mojego nowego zakupu. Te, z Was które śledzą mnie na instagramie oraz na facebooku wiedzą że zakupiłam wczoraj żarówkę dającą efekt  zimnego, światła dziennego. Uwierzcie mi, robienie zdjęć w tym momencie nie jest dla mnie żadną przeszkodą, nie muszę martwić się o dobre światło i biegać po całym domu. 

Nigdy nie wpadłabym na to że OSRAM sprawi mi tyle radości. Fakt, że szukałam jej praktycznie w całym mieście do późnych godzin wieczornych, ale warto było! : ) 

Dość chaotyczny wpis, ale co tam! Nie zawsze musi być idealnie ; ) 
Buziaki Carolina. 

29 października 2013

Okiem telefonu część kolejna.


Jeszcze jeden post? Czemu by nie! Porządkując telefon z nadmiaru zdjęć, zapraszam Was na kolejny post z serii 'okiem telefonu'. Już jakiś czas temu postanowiłam być bardziej systematyczna jeśli chodzi o tą serię, bo potem jest tego zwyczajnie za dużo : ) 

Oczywiście dominuje jedzonko : ) Od jakiegoś czasu staram się codziennie kombinować z rodzajem posiłków i jak na razie ( puk puk!) idzie mi całkiem nieźle. Wbrew pozorom zajmuje mi to niewiele czasu, a przecież jedzenie ma być nie tylko potrzebą, ale również przyjemnością. 
1. Grahamka z sałatą, szynką serem, pomidorem plus jajecznica
2. Pełnoziarnisty paluch z sałatą, serem, szynką, pomidorem i jajkiem
3. Ciabata z kiełkami i domowym masłem orzechowym, banan, mleko
4. Tosty z serem, szynką i pomidorem

Buszując po przeróżnych blogach inspiracyjnych, śniadaniowych czy kulinarnych znalazłam wiele różnych przepisów. Przecież czas na diecie nie musi być jakąś karą, a można spokojnie wiele ulubionych potraw przygotować w zdrowszy sposób : ) 
5. Razowy mega naleśnik z musem jabłkowym 
6. Domowe frytki z ziołami 
8. Weekendowy zestaw ( brokuły, kurczak, makaron) 
9. Mozarella, pomidorek i bazylia 

Oczywiście zdarzały się też małe grzeszki, jednak w żaden nie korzystny sposób to nie wpłynęło na moją dietę, a chociaż na chwilę mogłam poprawić sobie humor : ) 
10. Pełnoziarniste naleśniki z musem jabłkowym, bananami i kawa
11. Domowe ciasteczka mamy
12. Kakao z piankami haribo, mega słodkie nic specjalnego 
13. Polowanie na milkę oreo wciąż trwa, chociaż wersja z nugatowym kremem jest przepyszna : ) 

Jeśli chodzi o nowości, było ich niewiele. Konsekwentnie oszczędzam, a jedynym głównym zakupem października była nowa kurtka. 
14. Karmelowa, ocieplana idealna : ) 
15. Moja wygrana w konkursie na facebooku 
16. Napad na biedronkę zaliczony 
17. Kilka kosmetyków na wypróbowanie 

Na sam koniec mały mix, w którym główną rolę gra mój różowy pou który pochłania ostatnio mój wolny czas ;P 

18.Testy nowego BB kremu w toku 
19. Nie obyło się bez małych wglądów w notatki 
20. Wspomniany już wyżej pink pou ;P 
21. Oraz moja dość nie przemyślana grzywka z którą powoli się oswajam : ) 

Buziaki Carolina. 

Neonowa chinka na pochmurne dni.

Cześć dziewczyny! :) 
Witam Was po małej przerwie, spowodowanej weekendowymi zajęciami na uczelni .Oprócz tego w niedzielę czymś się  zatrułam, tak więc dopiero dziś 'wróciłam do świata żywych' : ) Dzisiaj chciałam Wam pokazać mój ulubiony letni kolorek, który  towarzyszy mi również w te pochmurne dni, które właśnie nastają.

Jest to mój pierwszy lakier z tej firmy, który znalazłam w przesyłce od Briana. Kolor dość kontrowersyjny to intensywny, mocny neonowy koral, rzucający się w oczy już z daleka : ) 


14,5 ml to dość spora ilość jeśli chodzi o lakiery. Szczerze mówiąc to nigdy nie udało mi się zużyć jakiegokolwiek do końca i w koszu wylądowały przeterminowane bądź mocno rozwarstwione. Pędzelek średnio wygodny w użyciu. Jest długi i wąski. Nieźle się trzeba namachać by nie wytworzyć smug, które w tym przypadku lubią występować. Konsystencja lakieru jest bardzo wodnista, dlatego trzeba uważać z ilością nakładają na płytkę. 

Ale jakie to wszystko ma znaczenie! Kolor jest rewelacyjny i wybaczam mu wszystkie niedogodności : ) Zresztą, same zobaczcie : ) 

Dwie, trzy warstwy nałożone na paznokcie dają pełne krycie. Lakier wysycha w tempie ekspresowym. Jeśli chodzi o trwałość, rewelacji nie ma, ale mi to nie przeszkadza, gdyż kolory zmieniam praktycznie co dwa dni, bo szybko mi się nudzą : ) 

Dostępność do tych lakierów jest dość ograniczona, a cena waha się w granicach 20 zł. Możecie dostać je np. tutaj w o wiele niższej cenie : ) 

Jak Wam się podoba? : ) 
Buziaki Carolina. 

23 października 2013

Aranicowa pielęgancja od Flos Leku.

Cześć dziewczyny! : )
Dzisiaj post typowo pielęgnacyjny, a mianowicie kilka słów na temat dwóch kremów z Aranicowej serii od Flos Leku, które otrzymałam już jakiś czas temu od Pani Elżbiety i firmy Flos Lek, za co serdecznie dziękuję :) Od kiedy tylko pamiętam borykam się z dość uporczywymi rumieńcami oraz niewielkimi pajączkami w szczególności w okolicach policzków oraz nosa. Jeśli jesteście ciekawe czy kosmetyki ukoiły moje rumienie, zapraszam do lektury :) 

Krem otrzymujemy zabezpieczony w dodatkowy kartonik, na którym znajdziemy potrzebne nam informację dotyczące składu, właściwości oraz obietnic producenta. Plastikowa tubka, stojąca na głowie zawiera w sobie 50 ml kremu. Szata graficzna schludna, przyjemna dla oka. Początkowa aplikacja produktu bezpośrednio z opakowania odbywa się z niewielkimi problemami. 

Krem bardzo lubił sam wydostawać się z opakowania. Z biegiem czasu i jego ubywania problem znikł.  W chwili obecnej nie mam zastrzeżeń.Kosmetyk ma zielonkawą barwę, a jego konsystencja nie jest ani za rzadka, ani za gęsta- w sam raz.

 Rozprowadza się bezproblemowo, dość szybko się wchłania, a co najważniejsze nie zostawia lepiej warstwy i dobrze sprawuje się nałożony pod makijaż. Zapach nie przypadł mi do gustu, jest lekko ziołowy, kwiatowy ciężko mi go do czegokolwiek porównać. Na szczęście nie czuć go na twarzy. 

Jeśli chodzi o samo działanie. Przy regularnym stosowaniu zauważyłam poprawę jeśli chodzi o pojawianie się uporczywego rumienia. Owszem, nie zniwelował go całkowicie, jednak jest o wiele łagodniejszy i nie pojawia się już tak często. Nawilżenie jest wyraźnie odczuwalne, jednak nie w zadowalającym mnie stopniu.
Znam o wiele bardziej nawilżające kremy. Naczyńka natomiast jak były widoczne tak są. Ogromny plus za filtr w składzie. Nie zauważyłam żadnych podrażnień czy reakcji alergicznych. Nie zapcha. Jest bardzo wydajny, ze względu na swoją treściwą konsystencję. 
Skład: 

Kolejnym produktem, z tej serii był krem pod oczy redukujący cienie i wygładzający zmarszczki. 

Opakowanie oraz szata graficzna identyczna tak jak w przypadku powyższego kremu. Jedyną różnicą pomiędzy nimi jest pojemność, która w tym przypadku wynosi 30 ml. Aplikacja produktu tak jak w przypadku swojego poprzednika jest identyczna, a problem z dozowaniem go z opakowania identyczny. Myślę że to za sprawą powietrza, które dostaję się do środka. Oczywiście mogę się mylić, ale bardzo często obie tubki stają się bardzo napęczniałe. O wiele lepszym zastosowaniem byłby tradycyjny słoiczek, bądź pompka, tak jak w przypadku kremów z Pharmaceris. 

Barwa kosmetyku w tym przypadku jest typowo biała, zaś konsystencja bardzo lekka i delikatna. Bardzo dobrze aplikuje się go pod oczami, szybko się wchłania a skóra jest niesamowicie miękka. Zapach taki sam, lekko ziołowy, kwiatowy.

Działanie natomiast bardzo mnie zaskoczyło bowiem myślałam że będzie podobne jak w przypadku swojego poprzednika.Stosuję go zarówno na dzień jak i na noc. Fajnie współpracuje z korektorem pod oczy. Nie pozostawia po sobie lepiej warstwy tak jak w przypadku kremu pod oczy ze świetlikiem i babką lacentowatą, o którym pisałam już tutaj. Dobrze nawilża wrażliwą skórę pod oczami, nie podrażnia jej ani nie wywołuje żadnych reakcji alergicznych. Lekko rozjaśnia cienie pod oczami, jednak nie likwiduje ich całkowicie. Czy radzi sobie z workami pod oczami? Ciężko mi się wypowiedzieć gdyż na szczęście nie mam z tym problemu. Z pękającymi naczyńkami również nie mam do czynienia. 

Podsumowując oba produkty, o wiele bardziej jestem zadowolona z kremu pod oczy, co nie znaczy że nie jestem wdzięczna jego bratu za łagodzenie mojego rumieńca. Oczywiście wszystkie z Nas mające z tym problem muszę same na własnej skórze przekonać się czy kosmetyk zadziała. Oba produkty możemy znaleźć w aptekach, drogeriach kosmetycznych czy sklepach internetowych. Kosz obu kremów to wydatek w granicach 15-18 zł. 

Na koniec chciałam Was zapytać czy Wy też miałyście do czynienia z samo wydostającym się kremem ? Czym to może być spowodowane? : )

Pozdrawiam Carolina. 

22 października 2013

Moja pielęgnacja włosów.

Cześć dziewczyny! :) 
Dzisiaj kilka słów na temat mojej pielęgnacji włosów. Podobne wpisy pojawiały się już wcześniej, możecie zobaczyć je między innymi tutaj, tutaj oraz tutaj. Czy od tego czasu wiele się zmieniło? Owszem. Przede wszystkim ich kolor. Ostatni raz farbowałam włosy czekoladową henną dokładnie rok temu. Od tamtego czasu kolor bardzo się wypłukał, lecz na razie całkowicie wstrzymałam się z koloryzacją. Jestem na bardzo dobrej drodze do odzyskania mojego naturalnego koloru za którym bardzo tęsknie. 

Pomimo ogromnych odrostów nie planuję farbowania w najbliższym czasie. Rzadko bowiem chodzę w rozpuszczonych włosach dlatego nie rzuca się to aż tak bardzo w oczy. Od połowy ucha w dół są kasztanowe, w niektórych miejscach, w świetle dziennym można dostrzec lekko rude pasma. 

Stan ogólny oceniam na dobry. Włosy są lekko przesuszone w szczególności na końcach za sprawą suszarki i prostownicy, od której jestem wręcz uzależniona. Dlatego w najbliższym czasie planuję zakupić lepszy model, z zimnym nawiewem. Nie lubię chodzić spać w mokrych włosach, gdyż rano są całe pokręcone. Na szczęście teraz, mając o wiele więcej czasu w ciągu tygodnia staram się suszyć je w sposób naturalny. Moja pielęgnacja zmienia się bardzo często, gdyż moje włosy szybko przyzwyczajają się do danych kosmetyków. Jeśli chodzi o mój stosunek do silikonów, jest wręcz obojętny. Wcześniej namiętnie starałam się ich unikać, lecz włosom nie wyszło to na dobre. Stały się sianowate i bez życia. Tak więc morał z tej historii był taki by nie iść z biegiem panującej mody, lecz dawać włosom to co lubią. Obecnie moja pielęgnacja przedstawia się następująco: 

Szampon do włosów suchych, zawierający w składzie miód, cytrynę, oliwkę, pro-witaminę B5 oraz proteiny pszenicy. Z czystym sumieniem polecam ten produkt osobom borykającym się z nadmiernie przesuszonymi włosami. Drugim produktem, którym używam na zmianę jest zwykły szampon familijny. Dobrze oczyszcza włosy, nie plącze ich i ładnie pachnie. Nic więcej nie potrzebuję. Do zmywania olei natomiast używam szamponu z Dermedic bez sls, który nie załapał się na zdjęciu. 

Jeśli chodzi o maski, stosuję dwie. O kreatynowej pisałam niedawno, możecie przeczytaj tutaj, natomiast druga to terapeutyczna maska z soją, miodem oraz proteinami pszenicy. Włosy po użyciu są dobrze nawilżone, błyszczące i miękkie w dotyku. 

Do olejowania, obecnie używam tylko i wyłącznie mgiełki z rozmarynem, jojoba, morelą oraz siemieniem lnianym. Od razu muszę napisać że ma genialny zapach gumy balonowej! Cudo po prostu : ) Szkoda tylko że zapach utrzymuje się na włosach bardzo krótko :( Fantastyczne nawilża bardzo suche włosy, a niewielka ilość genialnie radzi sobie z zabezpieczaniem końcówek. 

Do zabezpieczania włosów oraz końcówek używam głównie jedwabiu z biosilku oraz olejku 'arganowego bez arganowego'. Pomimo kiepskich składów, fajnie pachną i dyscyplinują moje spuszone włosy. 

Do ochrony przed temperaturą oraz stylizacji używam sprayu do prostowania z Mariona. Nie jest to może ideał, szukam czegoś lepszego jednak na obecną chwilę daję radę. 

Pełne recenzje wszystkich powyższych kosmetyków pojawią się już niebawem : ) 

Muszę Wam powiedzieć że w tamtym tygodniu pod wpływem impulsu zrobiłam grzywkę i teraz wiem że była to mało przemyślała decyzja, dlatego z utęsknieniem czekam aż trochę odrośnie. Oprócz tego w grudniu szykuję dość mocne cięcie, gdyż moje włosy są już zbyt długie i nie chcą się układać. Mam nadzieję że wyjdzie im to na dobre. 

Kolejna aktualizacja już niebawem, mam nadzieję że o połowę lżejsza na głowie : ) 
Buziaki Carolina : * 

20 października 2013

Nagietkowe dłonie od Alverde.

Cześć dziewczyny! : ) 
Będąc już w temacie jesienno-zimowym, w którym nadzwyczaj dbamy o naszą skórę chciałam Wam przedstawić kolejny godny polecenia dłoniowy nawilżacz. Na pewno nie jedna z Nas może pochwalić się całkiem niezłą kolekcją kremów do rąk. Tak jak w przypadku pomadek, w każdej mojej torebce taki kosmetyk się znajduje : ) O wiele fajniej jest wtedy, gdy jest stosunkowo mały pojemnościową ( ja jakoś nie wyobrażam sobie dźwigać ze sobą litrowego kremu ;p ) i przepięknie pachnie. W tym przypadku ten kosmetyk zagwarantował  mi to od samego początku : ) Dzięki uprzejmości Pani Joanny i jej sklepu, mogłam go wypróbować za co serdecznie dziękuję! : ) Od razu uprzedzam że ten fakt nie wpłynął na moją opinię. 

Opakowanie jak widać standardowe, plastikowe,zamykane na klik w przyjemniej dla oka kolorystyce. Tworzywo z którego wykonana jest tuba jest bardzo miękkie dzięki czemu bez problemu można wydobyć krem aż do ostatniej kropelki. Aplikacja kosmetyku na dłonie bezproblemowa. 

Konsystencja kremu jest gęsta koloru białego (dzięki czemu nie wylewa się z opakowania), treściwa i niesamowicie kremowa. Bardzo szybko wchłania się w dłonie, nie pozostawiając na niej tłustego filmu. Zapach jest dość specyficzny, lekko cytrusowy lecz bardziej ziołowy- jak sama nazwa wskazuje nagietkowy. Na dłoniach utrzymuje się na prawdę długo. Dla osób nie przepadających za takimi zapachami na pewno będzie uciążliwy. Jeśli chodzi o działanie, krem fajnie nawilża, pozostawiając delikatną satynową powłoczkę przez długi czas. Bardzo fajnie radzi sobie z suchymi skórkami w okół paznokci ( z którymi mam ogromny problem). 

Skład kremu jest równie przyzwoity co działanie. Znajdziemy w nim wiele olejków oraz ekstraktów roślinnych,a co najważniejsze nie zawiera parafiny

Kosmetyk jest bardzo wydajny poprzez swoją gęstą konsystencję, a 75 ml tubka to fajna pojemność do torebki, Jedynym minusem jaki dostrzegam to kiepska dostępność, dlatego z wielkim bólem serca będę dobijać dna. Koszt powyższego kremu to wydatek w granicach 10 zł . Możecie go dostać między innymi tutaj 

Buziaki Carolina ;*

19 października 2013

Top 3 Yankee Candle.

Cześć dziewczyny! :) 

Dzisiaj chciałam Wam przedstawić moją ulubioną jak dotąd trójeczkę zapachów od Yankee Candle. Początkowo byłam sceptyczne nastawiona do całej kominkowej idei, jednak teraz nie wyobrażam sobie popołudnia bez zapalonego wosku. Cała gama zapachowa tart jest na prawdę ogromna i na pewno każda z Was znajdzie coś dla siebie. 

A child's wish- to zdecydowanie mój faworyt. Delikatny, subtelny nie duszący zapach. Wyczuwam w nim woń kwiatową lekko cytrusową. Bardzo lubię go topić, kiedy jestem zmęczona, bądź dopada mnie chandra : ) Szkoda tylko że zapach tak krótko utrzymuje się w mieszkaniu. Czy jest to zapach z dzieciństwa? Oczywiście zależy to od tego z czym ten okres sobie kojarzycie.  Dla mnie to po prostu piękny, letni dzień na łące pełnej kwiatów :)  

Wspomnienie sielskiego dzieciństwa zatopione w zielonym, naturalnym wosku. A Child's Wish to tajemnicza, pachnąca kwitnącymi na łące kwiatami mieszanka. Zapach przywodzi na myśl odległe chwile radosnego, upływającego w błogiej atmosferze dzieciństwa. Świeża trawa z domieszką aromatu pachnących, polnych kwiatów to propozycja idealna dla marzycieli praktykujących sentymentalne podróże do przeszłości. To także kompozycja dla pragmatyków, którzy ponad wszystko cenią świeży, mocny zapach – pobudzający, orzeźwiający i kojarzący się z zieloną naturalnością.

Garden sweet pea- kolejny kwiatowy ulubieniec : ) Tak jak w przypadku dziecięcych marzeń jest delikatny i nie duszący. To zdecydowanie mój zapach lata. Uwielbiam tak subtelne, kwiatowe zapachy . Trochę byłam zaskoczona tym groszkiem w nazwie ( tak na marginesie nie cierpię groszku) jednak byłam bardzo mile zaskoczona. Dominującym zapachem według mnie jest frezja, przełamana lekko owocową nutą. 

Zachwycający zapach kwiatów słodkiego groszku kojarzy się nierozerwalnie z ciepłym latem. Aromat jest tak intensywny, że rozprzestrzenia się na cały ogród i na stałe, przez całe wakacje pomieszkuje w najodleglejszych jego kątach. W Garden Sweet Pea aromat pachnącego groszku połączony został z nutami słodkiej gruszki, soczystej brzoskwini, klasycznej frezji i romantycznego drzewa różanego. Całość tworzy kompozycję bardzo letnią, szczelnie otulającą i niezastąpioną wtedy, kiedy – w jesienny czy zimowy wieczór – pragniemy przywołać wspomnienia minionego lata.

Black Coconut- czarny kokos, to zapach który był dla mnie największą zagadką. Po niezbyt miłych i duszących doświadczeniach z kokosem w kosmetykach w tym przypadku obawy były błędne. Tarta w opakowaniu ma bardzo mocny i intensywny zapach, na szczęście podczas palenia już taki nie jest :) Staje się delikatny, a po zgaszeniu bardzo długo utrzymuje się w mieszkaniu. Takim zapachem mogłabym otulać się na zagranicznych wczasach, spacerując nocą po plaży nad brzegiem morza. Kokosowa nuta jest wyczuwalna bardzo subtelnie,bardzo przypomina mleczko kokosowe. W tym przypadku zapach jest słodki, delikatnie kwiatowy. 

Żeby wnętrze orzecha kokosowego mogło wypełnić się charakterystycznym, aromatycznym mleczkiem – cała palma filtruje i dostosowuje do swoich potrzeb dostępną jej wodę. To właśnie dzięki temu słodkie mleczko ma tak specyficzny, uwodzący smak i aromat, który w wosku Black Coconut urozmaicony został nutami drzewa cedrowego i elementami zaczerpniętymi z serca kolorowych, egzotycznych kwiatów. W tym niezwykłym połączeniu znany dobrze kokos pokazuje swoje nowe oblicze – słodkie, ale nie mdłe, uzależniające, ale nie nużące i – przede wszystkim – jeszcze bardziej egzotyczne!

Powyższe opisy zapachów pochodzą ze strony goodies.pl

Uważajcie! To uzależnia, już mam ochotę na kolejne zapachy : ) 
A Wy macie już swoich ulubieńców? Może mi coś polecicie? : ) 

Buziaki Carolina. 

18 października 2013

Blogowanie- etap kolejny.

Odkąd tylko pamiętam, zawsze brakowało mi takiego miejsca, w którym mogłam wrzucić swoje myśli, zdjęcia bądź poradzić się Was w jakiejś sprawie nie pisząc o tym specjalnie posta. Z założeniem fanpaga bloga na facebooku zbierałam się już od dawna i właśnie dziś pełna optymizmu ( i ogromnych problemów z którymi myślałam że sobie już nie poradzę :D ) zapraszam Was do 'lajknięcia' mojej stronki : ) Od razu uprzedzam że nie założyłam go po to, by nabijać sobie liczbę fanów, lecz mieć tak jak już wspomniałam wyżej miejsce do wyrzucania myśli : ) 

Dla zainteresowanych i posiadających konto na instagramie, również zapraszam :) Koniecznie napiszcie mi swoje nicki : ) 


Po kliknięciu na obrazek zostaniecie automatycznie przeniesieni na facebooka! : ) Po prawej stronie paska bocznego znajdują się gadżety obu stron :) 

Buziaki Carolina. 

Spierzchnięte usta? Nie tym razem!

Która z Nas nie borykała się w swoim życiu ze spierzchniętymi ustami? Nieestetycznie wyglądające suche skórki, przebijające się przez Naszą ulubioną szminkę to odwieczny problem wraz ze zbliżającymi się mrozami. Warto więc pomyśleć już teraz czym zacząć chronić swoje usta. Mi od zeszłej zimy pomagają w tym produkty z zimowej serii Flos Leku. O ochronie buzi pisałam już tutaj, natomiast ręce otulam tym kremikiem. Dziś natomiast przedstawię Wam moje spostrzeżenia na temat poniższego produktu : ) 

Opakowanie-plastikowy sztyft, typowy dla tego typu pomadek. Opcja o wiele higieniczna od typowych preparatów do ust w słoiczkach. Niestety napisy z opakowania zdzierają się w ekspresowym tempie. Aplikacja bezpośrednio na usta odbywa się bezproblemowo. 

Zapach piękny, delikatny. Wyczuwam w niej woń poziomek, czyli dla mnie idealnie : ) Konsystencja lekka, nie tępa.  Jeśli chodzi o samo działanie, pomadka bardzo dobrze rozprowadza się na ustach dzięki zawartej w składzie glicerynie. Nie roluje się, nie pozostawia lepkiej, klejącej się warstwy. Bardzo fajnie nawilża i natłuszcza, pozostawia usta miękkie i aksamitne. Idealnie nadaje się jako baza pod szminkę ze względu na swoją bezbarwność. Niektóre z nich potrafią nieźle wysuszyć Nasze usta. Dodatkowo w składzie zawarty jest filtr UV, chroniący usta przed mrozem, wiatrem czy słońcem. Znalazłam niestety jeden malutki minus-szybka znika z ust. 

Ciężko mi jest cokolwiek napisać na temat wydajności, gdyż wydaje mi się że jest to kwestia indywidualna uzależniona od częstotliwości stosowania, bądź ilości innych podobnych produktów. Ja osobiście w każdej torebce czy kurtce mam inną pomadkę ;P Dostępność kosmetyku jest dość szeroka, znajdziemy ją w praktycznie każdej drogerii kosmetycznej, a jej cena wynosi ok 6 zł. 

Skład: 
Stearyl Heptanoate, Stearyl Caprylate, Vaselinum Album, Paraffinum Liquidum, Mineral Oil, Copernicia Cerifera Wax, Ceresin, Glyceryl Stearate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Cetyl Alcohol, Beeswax, Tocopheryl Acetate, Cholesterol, Parfum, Chlorhexidine Digluconate, Ethylparaben, Retinyl Palmitate, 
Hexyl Cinnamal, Linalool, Geraniol, Cinnamyl Alcoho.

Znacie? Lubicie? Czy może macie już swoich ulubieńców? :) 
Buziaki Carolina. 

16 października 2013

Brazylijskie klimaty.

Cześć dziewczyny! :) 
Czy tylko ja jestem takim rannym ptaszkiem? :) Kawka już zrobiona, a więc czas na porannego posta. Dzisiaj kilka słów na temat produktu który każdy zna, uwielbia bądź dopiero go pożąda. Balea jak wiadomo robi ostatnio szał wśród blogerek. Niestety wiele z Nas ubolewa nad ich dostępnością, jednak z biegiem czasu bardzo się to zmienia i praktycznie każda drogeria wprowadza owe marki do sklepu. Prawdę powiedziawszy jak dotąd szampony i odżywki mnie nie zachwyciły ( inne wersje czekają grzecznie na swoją kolej) to żele pod prysznic są moimi ulubieńcami. O dwóch z nich pisałam już tutaj i tutaj


Plastikowa butla o pojemności 300 ml towarzyszyła mi przez calutki okres letni. Szata graficzna typowo wakacyjna, bardzo miła dla oka. Aplikacja produktu z opakowania jak w przypadku swoich poprzedników odbywa się bezproblemowo. Lekko lejąca się ale nie za rzadka konsystencja bardzo dobrze się pieni. Produkt spełnia swoją funkcję w 100%. Dobrze myje ciało, pięknie pachnie, pozostawia skórę miękką i aksamitną. To ogromna zaleta tych żeli według mnie i jeszcze na żadnym z nich się nie zawiodłam. 

Powyższy żel pochodzi z edycji limitowanej. Dla mnie to żaden problem gdyż rzadko wracam do tych samych produktów ze względu na tak szeroką gamę innych zapachów. Niska cena, coraz większa dostępność, cudowne zapachy. Czego chcieć więcej ? :) 

Dla zainteresowanych wrzucam skład: 

Znacie? Lubicie? : ) 

Buziaki i miłego dnia Carolina. 

15 października 2013

ZaRÓŻowiłam się!

Cześć dziewczyny! :) 
Ostatnio pokazywałam Wam mój ulubiony, koralowy róż z catrice, a dziś pokażę Wam coś nieco stonowanego i delikatnego. Prawdę mówiąc zupełnie o nim zapomniałam. Podczas generalnych porządków w komódce, wpadł mi w ręce i został aż do dziś :) Mowa oczywiście o duo różu i bronzera do konturowania twarzy od e.l.fa :) 
Opakowanie jak możecie zauważyć jest mocno sfatygowane i po prostu brudne. Jest zwyczajnie koszmarne i trzymanie go z innymi produktami grozi powyższym stanem. Jedyny plus opakowania to bardzo przydatne lusterko. Aplikacja zarówno różu jak i bronzera jest tragiczna. Oba tak samo mega się osypują. 

Jeśli chodzi o odcienie, w opakowaniu róż ma dość intensywny kolor, jednak po nałożeniu na policzek jest bardzo delikatny i subtelny. Intensywność naszego rumienia możemy dowolnie stopniować, jednak radzę uważać bo można przesadzić :) Zawiera w sobie złote drobinki które nie każdemu mogą odpowiadać. Natomiast bronzer to według mnie totalna masakra. Osypuje się jeszcze gorzej niż róż, a o działaniu już nie wspomnę. Plamy plamy i jeszcze raz plamy. Tak jak w przypadku różu również zawiera drobiny. Jedyny plus to odcień, który nie wpada w pomarańcz. Mogłabym rzec brąz idealny. 

Trwałość obu produktów jest średnia. Z twarzy schodzą równomiernie nie pozostawiając plam. Jeśli chodzi o efekt na buzi, zobaczcie poniżej. Niestety pogoda dzisiaj jest fatalna, starałam się z całych sił złapać całkiem niezłą ostrość. 

Produkt nie wywołał u mnie żadnych reakcji alergicznych a jego pojemność wynosi 12,3 g w cenie ok. 20 zł. Duo możecie zakupić praktycznie w każdej drogerii internetowej między innymi tutaj . Pomimo tak wielu wad, uwielbiam tak piękny odcień i przymykam oko na jego niedoskonałości :) 

Tak na marginesie, odwiedził mnie dzisiaj kurier z czego jestem niesamowicie szczęśliwa! Od dzisiaj rozpoczynam kurację : ) 


Buziaki Carolina.